,,Ciało mamy zwierzęce, lecz aspiracje boskie. Hormony nasze produkują enzymy głodów nie do zaspokojenia, marzeń nie do zrealizowania, tęsknot nie do zagłuszenia.” Tadeusz Konwicki, ,,Mała Apokalipsa”
,,– Jakież to przygnębiające, jakież to obelżywe, że wszystko się sprowadza do tych kilku pytań z monologu Hamleta. Minęły wieki, upadły cywilizacje, odeszło w nicość tyle pokoleń, a nic się nie zmieniło, a tak mało się zmieniło i nam ta przeklęta opatrzność odbiera złudną satysfakcję pierwszeństwa, pozbawia autorstwa, czyni nas wiecznymi plagiatorami.” (Narrator-bohater)
,,Pan reprezentuje szlachetną bierność, ja trywialny czyn.” (Narrator-bohater)
Rozmowa z Cabanem:
– Wie pan, ja przywykłem do innej konspiracji.– No, do jakiej?– Takiej, co się nizała przez powstania, Organizację Bojową PPS, aż do AK. Wy zaczęliście od innego pieca.– Co to znaczy?– Was stworzył ten reżym. Jesteście wydzieliną tego systemu, żebrem z ciała tej tyranii. Wy jesteście z „Biesów” Dostojewskiego, a nie z opowiadań Żeromskiego czy Struga. Wreszcie zwrócił się w moją stronę. Zobaczyłem twarz nie tak znowu prostacką i anonimową. W jego oczach, rzeczywiście dość bladych, pojawiły się błyski prawie uśmiechu.– No to co pan radzi? – spytał.– Nie wiem, co radzić. To nie moja sprawa. Jestem sam, poza układami. I tak chcę dotrwać do ostatniej mojej chwili. Jeśli żąda pan rady, to mogę podsunąć jedną. Bądźcie podobni do dawnych konspiratorów. Podświadomość społeczna pamięta te archetypy. One są własnością ogólnej pamięci. One tylko będą skuteczne.– Proszę, niech pan sprecyzuje taki archetyp.– Po pierwsze, dobrowolność. Wy lubicie szantaż, paskudny, duszny szantaż moralny. Po drugie, bezinteresowność. Wy lubicie natychmiastowe nagrody, wy jesteście rzeczowi. Po trzecie, zgoda na przegraną. Wy nie lubicie przegrywać. Nie lubicie za wszelką cenę. Jesteście płodem swego czasu. Jesteście nieładni jak czas, który wydał was na świat.– Plącze się trochę rozsądku w tym, co pan mówi. Chyba jesteśmy tacy, jak nasz czas. A jacy inni moglibyśmy być? Jak moglibyśmy przeskoczyć uwarunkowania czasu, mentalności społecznej, układów politycznych, osobliwości fazy procesu historycznego, napięć albo rozluźnień moralnych chwil czy epoki? Jakżeż możemy być dziewiętnastowieczni, jeśli zamykamy wiek dwudziesty? W jaki sposób mamy być antykapitalistyczni, jeśli jesteśmy antykomunistyczni? Pan jest romantyk czy dureń?– Mówi pan roztropnym językiem marksisty. Pan nie dostrzega imponderabiliów moralno-ideowych, które decydowały o losie tego narodu. Jesteście tylko gabinetem cieni tej ekipy.– No to nie warto, żeby pan się fatygował. Słyszałem, że w ogóle pan grymasi, rezonuje. Takich nam teraz nie trzeba. Może kiedyś, jak będzie dobrze, wtedy podywagujemy. Teraz nie ma czasu. Teraz wielu ludzi i wiele narodów wkładają do grobu. To ostatni dzwonek. Sygnaturka na Anioł Pański. Jest pan zwolniony ze słowa. Nie potrzebujemy pana. Może pan wracać do domu. Wstałem od stołu, ale nie odchodziłem.– A cóż ty, zażywny szefie opozycji, możesz o mnie dekretować? A któż ci sprezentował moje życie do manipulacji? Idę wolno i z mozołem na stos, bo tak się idzie po człowieczemu. A dlaczegóż to mój instynkt moralny jest słabszy od twojego czy waszego? A kto to powiedział, że moja śmierć musi zyskać twoją aprobatę?
Huczało wokół jak w dolinie Jozafata w przedwieczerz dnia ostatecznego. Wszystkie głosy zlewały się w jeden przejmujący żałosny jęk. Z góry, jakby z czyśćca, obserwowały nas twarze złych aniołów. Ale to byli tylko gorsi goście z prowincji, ci, którym się udało wyrobić paszporty na wyjazd do stolicy w dniu największego święta stulecia. (Narrator)
Rozmowa z Kobiałką:
– Czy pan nie wie, jaka jest dziś prawdziwa data? – skorzystałem z okazji.Pokazał kciukiem sąsiednią ścianę.– Oni tylko wiedzą. Bezpieczeństwo. Też chyba nie. Sam minister, albo ścisłe kolegium. Importowany kalendarz wisi w sejfie wielkim jak prawdziwy pokój. Codziennie minister z zachowaniem ceremoniału wchodzi tam w ścisłej tajemnicy i zdziera kartkę, którą automat spala na popiół. Nikt nie zna daty, bo przez lata a to prześcigano terminy, a to zawalano. Raz goniono, goniono Zachód i przeganiano, w innym momencie goniono i pozostano w tyle.Każda gałąź przemysłu, każda instytucja, każdy PGR mieli swój kalendarz i się z nim zmagali. Pięć miesięcy do przodu, później dwanaście do tyłu. 1974 w 1972, potem 1977 w 1979. I się wszystko pokićkało. Nikt nic nie wie. Po słońcu, panie sąsiedzie, jakoś jedziemy. Ale burdel szalony.– Można na Zachodzie sprawdzać. Dawno nie słuchałem radia wolnego.– Chacha – zaśmiał się Kobiałka i okropnie w tym momencie zakrztusił. – Oni podjęli wyzwanie. Zaczęli to uciekać przed naszym pościgiem, to zwalniać, kiedy my popuszczaliśmy. Oni też skołowani. Też jadą w kompletnym rozkroku.– Skąd wobec tego kalendarz w ministerstwie bezpieczeństwa? Kobiałka rozłożył bezradnie ręce.– A tego to i ja nie wiem.(…) To wszystko się jeszcze trzyma – próbował racjonalizować swój wewnętrzny chaos nieszczęśliwy Kobiałka – to wszystko się trzyma na sznureczku, na szpagacie krajowej produkcji, na pajęczej nitce nadziei. Zdemoralizowaliśmy kapitalizm. Doszczętnie i absolutnie. Strasznym przykładem. Tak pozwiązywaliśmy ich umowami gospodarczymi, naukowymi, kulturalnymi, sportowymi i jakimi pan chce, tak ich pozwiązywaliśmy jak drutem kolczastym i dawaj nawalać terminy, fałszować jakość, niedopłacać w gotówce, okłamywać i zalewać wódką, że po jakimś czasie i u nich wyszczerzył raptem zęby nasz własny, przez nas wynaleziony i wychuchany, nasz totalny socjalistyczny bardak. A niech pan zwróci uwagę, drogi sąsiedzie, że przez pewien czas puszczano od nas ludzi za granicę. Co oni tam robili? Psuli automaty telefoniczne, jeździli na gapę metrem, włazili wszędzie bez ogonka, kradli sztućce w restauracjach, nie płacili rachunków hotelowych, upijali tubylców, zanieczyszczali toalety publiczne i gdzie tylko mogli, nadużywali tubylcze niewiasty.
Mój rachunek sumienia. Mój akt skruchy. Żal za grzechy. Moja biografia w kolorze przeciętności.
Najpierw tej przeciętności nienawidziłem, pogardzałem nią, a na koniec w niej się zadomowiłem. Wielkość w przeciętności. Przeciętność jako najwyższa forma arystokratyzmu. Przeciętność jako asceza, jako dumne osamotnienie w pospolitości, szary habit pysznego mnicha. Przeciętność ostatnim stadium wywyższenia.Czy przeciętność jest bezgrzeszna i niewinna?Moja epoka grzeszności to kilkanaście lat pędzonych gwałtownie przez rozbuchaną biologię.
Może grzechem pierworodnym jest ten kwas rybonukleinowy, co go przejąłem nie wiadomo po kim?
Droga mleczna z okruchów naszego istnienia. Wielki szum ludzkiej egzystencji. (Narrator)
„Ale cośmy zobaczyli, tośmy zobaczyli. Nikt nam tego nie odbierze. Pan wie, że podobno koniec świata bliski. Dlaczego wszystko się wali? I Wschód, i Zachód. Początek końca świata. Ale ten koniec może trwać długo. Całe wieki” – Małgorzata (rezyserka)
Zadanie: Do jakiego innego tekstu nawiązuje poniższy fragment? Wskaż jedno podobieństwo i jedną różnicę między zacytowaną sceną a wymienionym utworem.
–Bardzo mi przyjemnie – rzekł skrzywiony Niemiec. – Jestem kierownikiem delegacji na pertraktacje z rządem polskim w sprawie kupna województwa zielonogórskiego. Dawniej Grünberg.Coraz więcej par pomykało w złotym mroku, wykonując trudne figury klasycznego tanga. Za oknami przesłoniętymi kotarą ze złotogłowiu grzmiała ostatnia tegoroczna burza.– A to pan? – zza pobliskiego stołu podniósł się Edek Szmidt. – Co za zrządzenie losu. Spomiędzy tańczących par wyłonił się pułkownik kuchmistrz, komendant ewakuacji. Szedł ponuro w naszą stronę z rozpiętymi spodniami i rozchełstanym fartuchem.– Co tu się dzieje? – spytał groźnie. – Gdzie Gośka? Który mi wyjął dziewczynę? Czy to ten picuś w binoklach?– To jest towarzysz Niemiec. A wy stańcie na baczność. Jestem członkiem komisji rewizyjnej. rewizyjnej.– Ja was wszystkich pogonię. Rozbisurmaniliście się, rozwydrzyli, tylko żłopać darmową wódę i wykradać salceson. Tańczyć mi tu zaraz! Bierz Niemca pod pachy i halsuj, bo makówę rozwalę – i wyciągnął nagle zza koszuli wielki, wyłysiały nagan, jakąś pewnie drogą pamiątkę z dawnych czasów. Pchnął brutalnie Edwarda i ten posłusznie objął wpół doktora Gonsiorka. Zaczęli podrygiwać w miejscu, bo melodia tanga była jednak chwytliwa.
Więc odsłoniło się znowu niebo, tak niewinne i czyste jak kiedyś, kiedy było naprawdę niewinne i czyste. Dziś to niebo zasmrodziły rakiety, zdeptali skwapliwi filozofowie w poszukiwaniu prawdy, której, być może, nie ma. Ale teraz, na ten jedyny przedwieczerz, niebo wystroiło się, uszminkowało, przyrumieniło i wyglądało jak młode.
Nie, Nadzieżdo, ja reżyseruję swoje ostatnie opowiadanie. Ze względów kompozycyjnych i nastrojowych lepiej będzie, jeśli zostaniesz, tęskniąc za mną do końca życia.
– Co to za wiersze? – spytałem i złapałem znowu kołnierz ohydnej, przepoconej koszuli.– Satyryczne. Na różnych opozycjonistów, kontestatorów, w ogóle wrogów.– A dowcipy?– Dowcipy to na ludzi z rządu. Dwa rodzaje anegdot. Jedne sondażowe, żeby sprawdzić, jak tłum reaguje, a drugie przeciwko działaczom, którzy wylatują z obiegu.– Potworze. Zawołam jednak ludzi, żeby cię zlinczowali.